Menu

Puszyste zlecenie...


Gdy nastał maj, to wraz z nim nadciągnął taki nawał obowiązków, że "zapisany mam terminarz jakby go obsypał mak". Na nic więc plany, by wyskoczyć tu czy tam. Na próżno wołają bujnie kwitnące ogrody i przekwitające już w nich tulipany. Na darmo ćwierkają wróble, pysznią się kasztany i pękają kosmate kapsuły maków...

Praca to praca!

No ale pewnych zleceń się nie odmawia. Trzeba też przyznać, że Agnieszka potrafi prosić jak mało kto, chyba nawet lepiej niż Mały Książę :-) I nic ją nie obchodzą moje tam zawodowe bieganiny.
- Bez dyskusji i marudzenia 100ga marsz fotografować dmuchawce! Bo już, już prawie po nich, bo już zmoczone deszczem i wyszargane wiatrem, a następne dopiero za rok!

Cóż robić?

Chciałabym napisać, że lekko jak ten puch i zwiewnie niczym leśna nimfa, pognałam w pole dmuchawców, by zrobić co należy. Niestety kontuzja w nodze sprawiła, że ledwo doczłapałam na jeszcze nie skoszone poletko w parku, klapnęłam ciężko i nie ruszając się wiele, wykonałam (mam nadzieję) choć cząstkę tego puszystego zlecenia :-)

A jeśli nie wykonałam, to choć pozdrowię Leśmianem :-)

"Niedostępna ludzkim oczom, że nikt po niej się nie błąka,
W swym bezpieczu szmaragdowym rozkwitała w bezmiar łąka,
Strumień skrzył się na zieleni nieustannie zmienną łatą,
A goździki spoza trawy wykrapiały się wiśniato.
Świerszcz, od rosy spęczniały, ciemnił pysk nadmiarem śliny,
I dmuchawiec kroplą mlecza błyskał w zadrach swej łęciny,
A dech łąki wrzał od wrzawy, wrzał i żywcem w słońce dyszał,
I nie było nikogo, kto by to widział, kto by to słyszał... "