Menu

Sintra


Sintra

Większość przewodników proponuje by poświęcić na Sintrę zaledwie jeden dzień. Wielka szkoda, bo to miejsce z pewnością zasługuje na znacznie więcej uwagi. Niewielkie i bardzo malownicze miasteczko dzieli od Lizbony zaledwie kilkanaście minut jazdy autostradą, ale docierając tu trafiamy do zupełnie innego świata. Roślinność bujna i kwitnąca jak w tropikalnych lasach deszczowych, a wśród niej ukryte niezwykłe pałace, zamki i urokliwe zakątki, które nawet największego sceptyka przemienią w romantyka. Przy czym nagromadzenie zabytków jest tak wielkie, że i po pięciu dniach wiemy z całą pewnością, że przydałoby się znacznie więcej czasu. Szczególnie dlatego, że Sintrę warto smakować bez pośpiechu i bez auta. Podczas gdy jednodniowi turyści kłębią się na zatłoczonych parkingach, my wędrujemy ścieżkami ukrytymi w lesie i niemal co krok odkrywamy nowe skarby , których próżno szukać w przewodnikach. Gdy inni biegają zasapani i wiecznie spóźnieni, my chłoniemy atmosferę popijając najlepszą w świecie kawę i próbując kolejnych doskonałych ciasteczek w kawiarni zaraz za domem. Dodatkowym urokiem Sintry jest to, że i do Lizbony i do nadmorskiego Cascais i uwielbianego przez turystów Cabo da Roca jest ledwie chwila jazdy pociągiem, więc ilość dostępnych stąd atrakcji wzrasta wielokrotnie.
Jednak dla mnie najważniejsze jest to, że cała okolica wygląda jak wielki ogród botaniczny i jak to ja, obiektyw kieruję przede wszystkim na wspaniałą przyrodę. Oczywiście jest tu znacznie więcej do zobaczenia, więc wszystkim zainteresowanym historią i zabytkami polecam szczególnie:

1. Bajecznie kolorowy pałac Pena i otaczający go tajemniczy ogród z doliną drzewiastych paproci, kilkoma jeziorkami i wzniesieniem Cruz Alta, najwyższym szczytem w całym Serra de Sintra.
2. Inspirowaną architekturą Mogołów Quintinha de Monserrate, która skrywa się w jednym z najbogatszych i chyba najbardziej egzotycznych ogrodów botanicznych w całej Portugalii.
3. Fantastycznie położone ruiny Zamku Maurów z przełomu VIII i IXw. Widać z niego całą Sintrę, Lizbonę i spory kawałek wybrzeża.
4. Zachwycający Pałac Narodowy, będący do niedawna letnią rezydencją królów Portugalii. Jego charakterystyczne białe kominy pojawiają się na większości zdjęć z Sintry. W rzeczywistości są ponad 30 metrowymi wyciągami kuchennymi. Z komnat największe wrażenie robi Sala Łabędzi i wspaniała Komnata Błękitna z 70 herbami portugalskich rodów i azulejos przedstawiającymi sceny myśliwskie.
5. Zaskakującą i zagadkową rezydencję Quinta da Regaleira, gdzie baśniowy ogród zdecydowanie przerasta dość ciasną i niezbyt interesującą rezydencję.
6. Ukryty wśród lasów średniowieczny Klasztor Kapucynów, w którym niejeden dzisiejszy duchowny mógłby przejść jakże przydatną lekcję pokory...
Więcej atrakcji i informacji można znaleźć tutaj.

Sintra jest naszym ostatnim miejscem pobytu w Portugalii, więc chcąc nie chcąc zaczynam podsumowywać i zastanawiam się czego będzie mi najbardziej brakować po powrocie do domu.
Na pierwszym miejscu jest bez wątpienia przepiękny i cieszący serce błękit nieba i to on wygrywa ze wszystkim mimo, że w ostatnich dniach mieliśmy więcej mżawki niż słońca.
Na drugim będzie oczywiście najdoskonalsza w świecie kawa. Tak dobra, że lepszej nie piłam chyba nawet we Włoszech, a tak mocna, że nawet malutki naparstek łyknięty jednym haustem po kolacji, gwarantuje długą i bezsenną noc :-)
Ogromnie będzie mi też brakować imponujących klifów i wciśniętych między nie wspaniałych, złotych plaż. Tu najlepiej widać jak ocean odwiecznie walczy z lądem i choć ta walka jest pełna burzliwych emocji niczym tango, to jej efekt odbiera mi dech w piersiach.
Bardzo będę też tęsknić za wąskimi, stromymi i urokliwymi uliczkami, które są wszędzie, nawet w miasteczkach nad samym morzem. Fakt, że łydki mam po nich jak enerdowska panczenistka, ale za to pyszne, portugalskie słodycze mogę wcinać bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Będę też wzdychać do nostalgicznego fado i cudownie świeżej, atlantyckiej bryzy. Szczególnie, że Wrocław wita mnie mgłą i paskudnym, smogowym smrodem.
Ech... westchnę tylko i nucąc "Meu fado, meu fado" wrócę pomału do rzeczywistości i pomyślę: aby do wiosny... :-)