Menu

Maj w Wojsławicach, czyli przytłaczające piękno...


Maj, o tak, jeśli jeszcze kilka dni temu Matka Natura trochę się powstrzymywała, to teraz wszystko, od miejskich klombów, po parki, ogrody, pola i lasy, wszystko wybuchło masą kolorów, kształtów i zapachów. I jest to moment gdy, jako jeszcze wciąż początkujący fotograf ogrodowy, zadaje sobie to samo pytanie:


O Matko! Jak się uporać z takim nadmiarem?


Przy okazji innych, służbowych obowiązków przyjeżdżam znów do Arboretum w Wojsławicach i tu nasuwa mi się kilka refleksji, będących próbą odpowiedzenia choć w części, na to właśnie pytanie.


Po pierwsze SPOKOJNIE...


Niemal wszyscy odwiedzający Wojsławice, już zaraz po wyjściu z samochodu czy autobusu, zaczynają fotografować jak szaleni. Zdjęcie za zdjęciem, klik, klik, pracowicie jak dzięcioły :-)

A przecież takie miejsce wymaga kondycji długodystansowca, nie sprintera, bo często bardzo smakowite kąski można znaleźć dopiero na końcu ogrodu. Dodam jeszcze, że 62 hektarowego ogrodu... Poza tym tylko pierwszych kilka kroków jest po płaskim, reszta to ścieżki falujące nieraz całkiem stromo, po tutejszych wąwozach i wzniesieniach.

Nie mogę powiedzieć, że znam ten ogród jak własną kieszeń, ale wiem już dość dobrze gdzie co znajdę, lecz jeśli ktoś zagląda tu po raz pierwszy, to warto zapytać o zwiedzanie z przewodnikiem. Takie "oprowadzanie kuratorskie" bardzo pomaga znaleźć ciekawostki, dopytać o możliwości fotografowania i ustalić priorytety, bo przecież wszystkiego sfotografować nie sposób.


Po drugie SPOWALNIACZE :-)


Nic mi tak nie dodaje dostojeństwa jak porządny statyw i choć noszenie go jest bolesnym doświadczeniem dla i tak już zbolałego kręgosłupa, to ratuje niejedną fotografię od niechcianych poruszeń. Zwłaszcza, że jak śpiewali Starsi Panowie: ...bo nie ten, bo nie ten już wzrok :-)

Drugim spowalniaczem są obiektywy. Lubię długie ogniskowe - pozwalają wyłuskać z tła ciekawy fragment, pięknie malują, a poza tym mogę sfotografować coś, co jest od ścieżki nieco dalej, a przecież włazić w grządki nie wolno :-) Do tego jeszcze są to obiektywy stało-ogniskowe czyli zoom mam w nogach :-) Co pobiegam to moje, ale zdjęcia są dzięki temu bardziej przemyślane.

Poza długimi obiektywami mam w torbie same manualne wynalazki. Tymi to już w ogóle nie da się szybko fotografować, ale przyjemność większa, gdy coś się uda ustrzelić. A że w ogrodzie pięknie, to po cóż się spieszyć.


Po trzecie BĄDŹMY DLA SIEBIE WYROZUMIALI :-)


I na koniec, jeśli po powrocie do domu zdjęcia okażą się nie do końca takie jak chcieliśmy, trochę dziwnie płaskie i bez wyrazu, jeśli nie zdołają oddać tego co widziały oczy i zapamiętało serce, to bądźmy dla siebie wyrozumiali. Świat się nie zawalił, spędziliśmy mile dzień w przepięknym miejscu i jeśli nawet nie zdążymy tam wrócić jeszcze tej wiosny, to już za rok znów wszystko zakwitnie nieokiełznane, szalone i aż przytłaczająco piękne :-)


A co w Wojsławicach?

Dla porządku dodam jeszcze, że teraz w maju w Arboretum w Wojsławicach można podziwiać aż (!) 1110 odmian różaneczników i azalii, w tym jest 117 starych odmian, będących częścią kolekcji narodowej. Gdy byłam, znaczna część różaneczników jeszcze nie kwitła, ale na długi weekend za kilka dni, wszystkie będą z pewnością w pełnej krasie.

Poza tym, o czym mało kto wie, u podnóża Czereśniowego Wzgórza, można zobaczyć 60 lilaków czyli ulubiony majowy bez. I co jeden to ładniejszy. Moim faworytem jest Krasawica Moskwy, w pięknym blado różowym odcieniu.

O zapachu pisać nie zdołam, a sfotografować go nie potrafię, więc tylko sobie wyobraźcie jak pachną te bzy, te kaliny, a szczególnie te płomiennie żółte azalie. Okrzyki, jakie dzięki tym woniom, wydobywają z siebie zwiedzający, bardziej kojarzą się z filmami dla dorosłych niż z perfumerią, ale to już trzeba poczuć i usłyszeć osobiście :-)












Zapisz